Nieco zaskakująca jest obserwacja Malcolma Heatha, iż w Poetyce Arystotelesa sztuka poetycka rozumiana jest na dwa różne sposoby. Z jednej strony technê istnieje jako wiedza „dlaczego”, rozumowo wyjaśniona prawidłowość twórczości, badana zasada metryczna, analizowany styl i chwyty językowe, opisywane i katalogowane gatunki literackie oraz ich odmiany. Z drugiej strony technê bywa składnikiem wiedzy posiadanej w inny sposób niż jako werbalizowana i wyjaśniana reguła. Przejawia się bowiem jako wiedza „że”, gdyż wielu twórców interesuje się wyłącznie tym, czy dany tekst oddziała na publiczność i szuka jedynie pewności, „że” wybrane rozwiązanie kompozycyjne spełni swoja funkcję. Arystoteles powiada, iż chodzi tutaj o technê obecną w „zespole nawyków” twórcy, jego doświadczeniu czy wręcz – horribile dictu – talencie.
W pierwszym przypadku wiedza poetologiczna staje się czymś uchwytywanym pojęciowo, a dzięki temu wymiennym, przekazywalnym, dającym się akumulować. Nie jest przy tym nazbyt istotny podział na poetykę sformułowaną i immanentną, gdyż także i ta druga rozumiana jest jako zespół reguł dających się wydobyć z tekstów i puścić w obieg wiedzy „dlaczego”. Wiedza i technê istnieją wtedy w postaci dyskursywnej, intelektualnej, wiążą się z działaniami spekulatywnymi i teoretyzującymi rozumu. Z przypadku drugim wiedza istnieje jako składnik intuicyjnych działań twórczych, sprowadza się do obywającego się bez rozumowań szeregu „że”, jest elementem warsztatu twórczego, w którym cały czas testuje się kolejne formy artystyczne metodą prób i błędów. Musimy zatem pomyśleć o tej wiedzy jako obecnej wyłącznie w umiejętności sprawnego oddziaływania artystycznego, odnajdywania się w sytuacjach twórczych, skutecznego odpowiadania na chwilowe okazje formotwórcze. Co osobliwe, nie jest to wiedza, którą się akumuluje, choć można jej nauczać adeptów, przekazywać jako zbiór umiejętności, rozbudzać posiadane wyłącznie przez danego ucznia predyspozycje, które pozwolą na osiągnięcie tylko dla niego dostępnych możliwości artystycznych.
Nie ulega wątpliwości, że rysują się przy okazji dwie odmienne przeszłości poetyki. Ta pierwsza wydaje się nieźle przebadana przynajmniej w niektórych rodzajach pisarstwa. Jest to historia literackiej technê jako ciągu konceptualizacji, napięć i przeciwstawień przeżywanych w postaci stymulacji intelektualnych, kolejnych inwencji w zakresie „dlaczego” różnych poetyk. Tę wielomówną, niemal gadatliwą przeszłość poetyki można wciąż sprawnie opisywać w postaci linii rozwojowych, nawiązań, ewolucji czy zerwań. Tymczasem druga przeszłość poetyki zdaje się o wiele mniej podatna na jej przekład w postaci pewnych dziejów. Nie jest chyba historią w powszechnie przyjętym znaczeniu, lecz właśnie przeszłością, zbiorem wielu odrębnych sytuacji twórczych, jednostkowych doświadczeń, rozstrzygnięć artystycznych zwykle nieprzenośnych w inne konteksty (i w sferę pojęciową), unikalnych talentów – zrealizowanych, wyzyskanych częściowo lub zmarnowanych. Towarzyszą temu słabo dziś obecne w myśleniu o dziejach poetyki problemy szczęśliwego trafu, nieomylnej intuicji, nieprzewidywalnego przejawu czyjejś twórczej predyspozycji. Chyba, że dałoby się stworzyć np. historię poetyckiej trafności…
Nietrudno dojść do wniosku, że obydwie technê oddziaływały wciąż na siebie, a ich przeszłość jest historią przynajmniej w tym rozumieniu, iż układa się w dzieje wzajemnych napięć czy relacji. Podpowiada to nie tylko tłumaczony w tym numerze artykuł Heatha o poznaniu w Poetyce Arystotelesa. Nie jest daleka od obserwacji na ten temat Anna Kołos opowiadająca o ważnych wywodach teoretycznych Sarbiewskiego na temat pointy, czemu towarzyszyła dużo mniej dziś ceniona jego umiejętność pisania epigramatów. Marcin Jauksz przywołuje doświadczenia pisarskie George Eliot, której partner życiowy pisał poradniki sukcesu pisarskiego, ona sama zaś intuicyjnie poszukiwała udanej inkorporacji treści psychologicznych do swych dzieł literackich. Jeszcze odmienny przypadek stanowi poezja Aleksandra Błoka, który, jak dowodzi Timothy Williams, miał poczucie, iż pisze bez słów, czyli że pisanie i wiedza o nim odbywały się wręcz poza sferą w jakikolwiek sposób dającą się wskazać pojęciowo. Marta Stusek i Joanna Wójcik zaproponowały analizy ars poetyk Urszuli Kozioł, jedna z nich bliższa jest poetyki „dlaczego”, druga posługuje się językiem mocno zniekształconym, uprzytamniając, iż większość nowoczesnych lirycznych ars poetyk próbuje zbliżać się do poetyki „że”. Przypomniany przez Agnieszkę Kwiatkowską epizod z dziejów rymu oksytonicznego w dobie późnego oświecenia to dobry przykład na rozminięcie się sfery pojęciowej poetyki z lepiej wyczuwającymi potrzeby czytelnicze autorami pracującymi na poziomie nawyków i doświadczeń poetologicznych. Analogicznie stało się w liryce pozytywistycznej, o czym przypomniał Tadeusz Budrewicz w pracy omawianej przez Tomasza Sobieraja, a poświęconej przejawom popularnej, „śpiewnej”, a przy tym masowo tworzonej poezji tamtego czasu, co kieruje znowuż naszą uwagę ku ówczesnej poetyce „że”. Można tę refleksję przesunąć na kolejny obszar, czyli analizowaną przez Lucynę Marzec biografistykę, która szczególnie dzisiaj zdaje się balansować między poetykami „dlaczego” oraz „że”. Numer zamyka omówienie ostatniej książki Malcolma Heatha, gdzie, jak pisze Paweł Wolski, uczony prześledził obecną w filozofiach antycznych problematykę celowej „powierzchowności” twórców, wskazując, że umożliwia to współczesną restytucję refleksji poetologicznej.
Warto rozważyć sugestię Malcolma Heatha i sprawdzić, czy można poznawać na nowo poetykę „dlaczego” i poetykę „że”, tworzac obszar badań położony poza polami wyznaczonymi przez niedawnych guru teorii literatury.